

Matterhorn
to szósty pod względem wysokości szczyt Alp o wysokości 4478 m
n.p.m. Prowadzi na niego ponad 30 dróg i wariantów zarówno po
stronie szwajcarskiej jak i włoskiej. Najsłynniejsze i zarazem
najłatwiejsze to Grań Hornli oraz Lion. My wybieramy tę pierwszą
choć to wcale nie oznacza, że będzie łatwo.
Grań
Hornli jest długa i męcząca. Jej trudności wspinaczkowe to III
miejscami dochodzące do IV, jednak głównym problemem jest tu
ogromna ekspozycja, wszechobecna kruszyzna oraz zmienność pogody.
To tyle jeśli chodzi o teorię. Ja miałam swój główny
problem…problem z wyszukaniem drogi, która dla mnie wcale nie była
intuicyjna. Na szczęście moi towarzysze ogarniali temat bardzo
dobrze.
No
ale od początku. Nasz punkt startowy to urokliwe Zermatt. Do
miejscowości tej nie ma możliwości dojechania samochodem, gdyż w
mieście panuje zakaz poruszania się pojazdami innymi, niż
elektryczne. Decydują tu względy ekologiczne. Parkujemy więc na
parę dni w Tasch – najbliższej miejscowości i po spakowaniu
najważniejszych rzeczy w krótkim czasie dostajemy się kolejką do
Zermatt. Z komunikacją nie ma żadnych problemów, bo pociąg
kursuje często, są też busy oraz taksówki.
Samo
Zermatt wraz z najbliższą okolicą jest jednym z najdroższych
rejonów turystycznych w Europie. I warto to mieć na uwadze planując
finanse. Parking, pociąg w obie strony to koszt parunastu franków,
ale już np. kolejki gondolowe za pomocą których można znacznie
skrócić sobie drogę w stronę szczytu to koszt dochodzący nawet
do 60 CHF w jedną stronę.
No
ale przecież siły mamy i skracać drogi sobie nie będziemy :-D.
Miasteczko
zachwyca swym klimatem a my spokojnym tempem ruszamy dalej w drogę.
Na
ten dzień planujemy dojście do schroniska Hornlihutte znajdującego
się na wysokości 3260 m n.p.m i nocleg gdzieś w tamtejszej
okolicy. I znów taka ciekawostka warta uwagi na etapie wstępnego
planowania. Chętni na schroniskowe spanie muszą się liczyć z
wydatkiem około 570 PLN za łóżko w pokoju 8 osobowym. Oczywiście
nocleg w namiocie lub gdzieś pod skałą jest zupełnie bezpłatny i
na pewno dostarcza dużo większych wrażeń.
Droga
w stronę schroniska zajmuje mniej więcej 4,5 godziny i mamy tu do
pokonania 1600 metrów w górę. Szlak jest przepiękny. Szeroka
panorama Alp z całym masywem Monte Rosa, w dole malutkie,
przepięknie położone Zermatt a przed nami wciąż tajemniczy
Matterhorn. Niestety coraz bardziej spowity przez chmury…
Droga do schroniska
może być już ciekawą wyprawą samą w sobie dla tych, którzy nie
czują się na siłach by ,,Matta” zdobywać.
Wędrując
w górę daje się szybko odczuć spory spadek temperatury. Oddycha
się już też jakby nieco ciężej. Pogoda ulega znacznemu
pogorszeniu, zaczyna siąpić deszcz, w oddali widać chmury burzowe.
W okolicach wysokości 2800-2900 m n.p.m. podejmujemy decyzję o
noclegu w górach - jakąś godzinę drogi do schroniska.
Udaje
nam się znaleźć w miarę dogodne miejsce na uboczu od głównego
szlaku, nieco osłonięte od góry skałą. Mamy płachtę biwakową,
bardzo ciepłe śpiwory i kuchenkę. W sumie pomimo późniejszej
ulewy, nocnej burzy i panującej temperatury udaje nam się trochę
pospać i nabrać sił na następny dzień.
Nad
ranem ruszamy dalej. W końcowym odcinku prowadzącym do schroniska
spotkamy już nieco sztucznych ułatwień w postaci lin czy
stalowych schodków i kładek. Podziwiając bajeczny widok Alp w
świetle wschodzącego słońca szybko dochodzimy do Hornlihutte. Przepakowujemy
się do jednego plecaka, resztę rzeczy zostawiając w schronisku i
nie ociągając się za bardzo ruszamy w stronę szczytu. Na
Matterhorn wchodzi i schodzi się spod schroniska w ciągu jednego
dnia a droga na wierzchołek powinna zająć około 5 – 6 godzin.
Startujemy z wysokości 3260 m n.p.m. i od tego momentu droga pnie
się już praktycznie pionowo w górę.
Idziemy
dość pewnie, równym, sprawnym tempem. Droga Granią Hornli posiada
trochę sztucznych ułatwień. W trudniejszych punktach zamontowane
są grube liny poręczowe, w pewnych miejscach jest ospitowana, jest
też parę stanowisk zjazdowych. Trzeba jednak przyznać, że
ekspozycja jest dość spora a usuwające się spod nóg kamienie
mogą być sporym niebezpieczeństwem.
Na
wysokości 4000 metrów znajduje się także schron Solvey, w którym
dostępne są koce i parę łóżek. Może być on bardzo pomocny w
razie załamania pogody. Niestety nam pogoda właśnie się psuje.
Jesteśmy jeszcze poniżej schronu a warunki atmosferyczne ponad
nami nie napawają optymizmem. Już wychodząc ze schroniska
wiedzieliśmy, że może być różnie, choć z tamtej wysokości nie
wyglądało to jeszcze tak źle. Liczyliśmy się z wycofem ale
nadzieja w każdym z nas chyba pozostawała do końca. Rozmowy z
zawracającymi ekipami, które wspominały o bardzo dużym oblodzeniu
tylko nas upewniły w decyzji, że czas ruszyć w dół.
Jak
to zwykle bywa, zejście, przynajmniej dla mnie okazało się nieco
trudniejsze od wejścia. Jednak wiem, czuję to, że gdyby nie pogoda
w tym składzie szczyt byłby dla nas osiągalny. Tym razem Góra
Gór nas nie wpuściła.
Tego
samego dnia zeszliśmy już do samego Zermatt i kolejką wróciliśmy
do Tasch, gdzie u podnóża gór, na spokojnym campingu rozbiliśmy
nasz namiot.
Choć
tym razem się nie udało ta krótka wyprawa była dla mnie wspaniałą
przygodą, okazją do fotograficznego wyżycia się wśród cudownych
krajobrazów i przede wszystkim bardzo cennym doświadczeniem. Coś
czuję, że Alpy będą mnie jeszcze widziały...