piątek, 28 lipca 2017

Matterhorn - Góra Gór poczeka

Przyszła pora na moją całkiem subiektywną relację z wyprawy na Matterhorna, którą odbyliśmy w drugiej połowie lipca. Decyzja o wyjeździe i dołączeniu do chłopaków była dość spontaniczna. Choć w Alpach nigdy wcześniej nie byłam to możliwość choćby próby wejścia na Górę Gór z ludźmi mającymi znacznie większe doświadczenie ode mnie była niesamowitą możliwością przeżycia ciekawej przygody i nauczenia się siebie w zupełnie nowych okolicznościach.


Wejście głównie z powodu braku czasu miało być szybką akcją. Wypatrując pogodę jeszcze w Polsce pojawiła się spora szansa na okno pogodowe w weekend i wtedy właśnie postanowiliśmy podjąć próbę zdobycia góry.
Matterhorn to szósty pod względem wysokości szczyt Alp o wysokości 4478 m n.p.m. Prowadzi na niego ponad 30 dróg i wariantów zarówno po stronie szwajcarskiej jak i włoskiej. Najsłynniejsze i zarazem najłatwiejsze to Grań Hornli oraz Lion. My wybieramy tę pierwszą choć to wcale nie oznacza, że będzie łatwo.




Grań Hornli jest długa i męcząca. Jej trudności wspinaczkowe to III miejscami dochodzące do IV, jednak głównym problemem jest tu ogromna ekspozycja, wszechobecna kruszyzna oraz zmienność pogody. To tyle jeśli chodzi o teorię. Ja miałam swój główny problem…problem z wyszukaniem drogi, która dla mnie wcale nie była intuicyjna. Na szczęście moi towarzysze ogarniali temat bardzo dobrze.




No ale od początku. Nasz punkt startowy to urokliwe Zermatt. Do miejscowości tej nie ma możliwości dojechania samochodem, gdyż w mieście panuje zakaz poruszania się pojazdami innymi, niż elektryczne. Decydują tu względy ekologiczne. Parkujemy więc na parę dni w Tasch – najbliższej miejscowości i po spakowaniu najważniejszych rzeczy w krótkim czasie dostajemy się kolejką do Zermatt. Z komunikacją nie ma żadnych problemów, bo pociąg kursuje często, są też busy oraz taksówki.




Samo Zermatt wraz z najbliższą okolicą jest jednym z najdroższych rejonów turystycznych w Europie. I warto to mieć na uwadze planując finanse. Parking, pociąg w obie strony to koszt parunastu franków, ale już np. kolejki gondolowe za pomocą których można znacznie skrócić sobie drogę w stronę szczytu to koszt dochodzący nawet do 60 CHF w jedną stronę.




No ale przecież siły mamy i skracać drogi sobie nie będziemy :-D.
Miasteczko zachwyca swym klimatem a my spokojnym tempem ruszamy dalej w drogę.




Na ten dzień planujemy dojście do schroniska Hornlihutte znajdującego się na wysokości 3260 m n.p.m i nocleg gdzieś w tamtejszej okolicy. I znów taka ciekawostka warta uwagi na etapie wstępnego planowania. Chętni na schroniskowe spanie muszą się liczyć z wydatkiem około 570 PLN za łóżko w pokoju 8 osobowym. Oczywiście nocleg w namiocie lub gdzieś pod skałą jest zupełnie bezpłatny i na pewno dostarcza dużo większych wrażeń.




Droga w stronę schroniska zajmuje mniej więcej 4,5 godziny i mamy tu do pokonania 1600 metrów w górę. Szlak jest przepiękny. Szeroka panorama Alp z całym masywem Monte Rosa, w dole malutkie, przepięknie położone Zermatt a przed nami wciąż tajemniczy Matterhorn. Niestety coraz bardziej spowity przez chmury…




Droga do schroniska może być już ciekawą wyprawą samą w sobie dla tych, którzy nie czują się na siłach by ,,Matta” zdobywać.  
Wędrując w górę daje się szybko odczuć spory spadek temperatury. Oddycha się już też jakby nieco ciężej. Pogoda ulega znacznemu pogorszeniu, zaczyna siąpić deszcz, w oddali widać chmury burzowe. W okolicach wysokości 2800-2900 m n.p.m. podejmujemy decyzję o noclegu w górach - jakąś godzinę drogi do schroniska.




Udaje nam się znaleźć w miarę dogodne miejsce na uboczu od głównego szlaku, nieco osłonięte od góry skałą. Mamy płachtę biwakową, bardzo ciepłe śpiwory i kuchenkę. W sumie pomimo późniejszej ulewy, nocnej burzy i panującej temperatury udaje nam się trochę pospać i nabrać sił na następny dzień.





Nad ranem ruszamy dalej. W końcowym odcinku prowadzącym do schroniska spotkamy już nieco sztucznych ułatwień w postaci lin czy stalowych schodków i kładek. Podziwiając bajeczny widok Alp w świetle wschodzącego słońca szybko dochodzimy do Hornlihutte. Przepakowujemy się do jednego plecaka, resztę rzeczy zostawiając w schronisku i nie ociągając się za bardzo ruszamy w stronę szczytu. Na Matterhorn wchodzi i schodzi się spod schroniska w ciągu jednego dnia a droga na wierzchołek powinna zająć około 5 – 6 godzin. Startujemy z wysokości 3260 m n.p.m. i od tego momentu droga pnie się już praktycznie pionowo w górę.




Idziemy dość pewnie, równym, sprawnym tempem. Droga Granią Hornli posiada trochę sztucznych ułatwień. W trudniejszych punktach zamontowane są grube liny poręczowe, w pewnych miejscach jest ospitowana, jest też parę stanowisk zjazdowych. Trzeba jednak przyznać, że ekspozycja jest dość spora a usuwające się spod nóg kamienie mogą być sporym niebezpieczeństwem.





Na wysokości 4000 metrów znajduje się także schron Solvey, w którym dostępne są koce i parę łóżek. Może być on bardzo pomocny w razie załamania pogody. Niestety nam pogoda właśnie się psuje. Jesteśmy jeszcze poniżej schronu a warunki atmosferyczne ponad nami nie napawają optymizmem. Już wychodząc ze schroniska wiedzieliśmy, że może być różnie, choć z tamtej wysokości nie wyglądało to jeszcze tak źle. Liczyliśmy się z wycofem ale nadzieja w każdym z nas chyba pozostawała do końca. Rozmowy z zawracającymi ekipami, które wspominały o bardzo dużym oblodzeniu tylko nas upewniły w decyzji, że czas ruszyć w dół.





Jak to zwykle bywa, zejście, przynajmniej dla mnie okazało się nieco trudniejsze od wejścia. Jednak wiem, czuję to, że gdyby nie pogoda w tym składzie szczyt byłby dla nas osiągalny. Tym razem Góra Gór nas nie wpuściła.

Tego samego dnia zeszliśmy już do samego Zermatt i kolejką wróciliśmy do Tasch, gdzie u podnóża gór, na spokojnym campingu rozbiliśmy nasz namiot.

Choć tym razem się nie udało ta krótka wyprawa była dla mnie wspaniałą przygodą, okazją do fotograficznego wyżycia się wśród cudownych krajobrazów i przede wszystkim bardzo cennym doświadczeniem. Coś czuję, że Alpy będą mnie jeszcze widziały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz